Niedawno zdałęm sobie sprawę, że muszę zająć się szczeniętami.Nie mogę ciągle żyć przeszłością, mimo że ona też jest ważna.Wczoraj wszedłem do ich "pokoika". Powiedziałem im że chcę ich zabrać na wycieczkę po terenach watahy. Potem Oshy powiedziała:
- Tato, gdzie jest Shayde?
- A nie ma go z wami?
- Nie, cały czas spędza w osobnej komórce, a tu nie wchodzi.
- Zaprowadźcie mnie do niego.
- Dobrze - powiedziała Frisket. - ale on się bardzo denerwuje kiedy się tam wchodzi.
Doszliśmy do jego "pokoju" w kilka minut. Kazałęm dzieciom poczekać chwilkę na zewnętrz, kiedy sam wszedłem do środka. Przeraziłem się. Shayde wstawał, z trudem uszedł kilka metrów i zdenerwowany padał na ziemię.
- Shayde, synku, co ci jest? - zapytałem z wyraźną troską w głosie.
- Nie mogę iść, dziewczyny mogą, a ja nie, nie mam siły - powiedział i iz jego oczu popłynęło kilka łez.
- Poczakaj chwilkę i nic nie rób, dobrze?
- Dobrze...
Pobiegłem jak najszybciej po Trix, ale jej nie było. Więc zawołałem Moly. Kiedy ta przyjrzała się mu dokłądnie, spytałem:
- Jak z nim?
- Nie tak łatwo to wyjaśnić. Urodził się ostatni, co zajęło dużo czasu, boję się, że może być chory, ale raczej to tylko wyczerpanie.
- Jej...- nie mogłem powiedzieć nic więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz