Płyneliśmy już tydzień. Na około nie było widać śladów wyspy. Tylko słona, morska woda.
Niektórzy z ochotników nie mieli pojęcia o tym, że mają chorobę morską przez co musieliśmy wycofać większość załogi i przewieść ich łodzią do domu. Niektórzy nawet próbowali używać magii do próby zapobiegania choroby. Bez skutku. Czasem nawet i ja myślałem, że od tej wyprawy bez skutku sam dostanę jakiegoś cholerstwa.
Tej nocy niebo było wyjątkowo gwieździste.
Wyglądało to jak miliony migoczących światełek z księżycem w centrum.
Na pokładzie zostałem tylko ja.
Kołowało mi się w głowie, chciałem zawiadomić o tym kapitana i położyć się do swojej kajuty.
Byłem przed drzwiami. Zapukałem
- Kapitanie...
Nikt nie odpowiadał. Jeszcze raz..
- Chosen... Jesteś tam?
Myślą, że kapitan może usnął po cichu wstąpiłem do pokoju.
Nikogo nie było. Podszedłem bliżej łóżka.
Poczułem pod łapami krew.
- O nie. Co się stało!
Byłem wręcz przerażony. To nie mogła być czyjaś inna krew, tylko Chosena!
Szybko pobiegłem poinformować innych.
Nikogo nie było!
Co u licha się tu stało!
I wszędzie to samo, krew.
- Halo!!! Odezwijcie się! Halooo! Błagam was!
Byłem sam i bezradny.
Nagle coś zaczęło bujać statkiem.
Szybko wyszedłem na pokład.
- Okamiiiiii!
To był Rouder.
- Okamiii! Pomóż mi, prosze!
Rouder resztkami sił trzymał pazurami statku, lecz za późno. Nie zdążyłem.
<Rouder, dokończysz?>
- Okamiii! Pomóż mi, prosze!
Rouder resztkami sił trzymał pazurami statku, lecz za późno. Nie zdążyłem.
<Rouder, dokończysz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz